Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/302

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zbędnej mi do szczęścia i zdrowia? Może ostatecznie Soames słusznie czyni, korzystając ze swoich praw i przyczyniając się własnym przykładem do podtrzymania i umocnienia uświęconej zasady posiadania, z której korzystamy wszyscy — z wyjątkiem tych, którzy cierpią z tego powodu?
Pogrążony w rozmyślaniach tych, wstał z krzesła, przecisnął się pomiędzy tłumem siedzących, wziął kapelusz i, snując się ociężale przez rozprażone, natłoczone pojazdami, przepojone niemiłemi zapachami, zapylone ulice, skierował się ku domowi.
Zanim stanął na Wistaria Street, wyjął z kieszeni list ojca i, podarłszy go starannie na drobne strzępy, rozwiał je w pyle gościńca.
Otworzył drzwi swojego domu kluczem od zatrzasku i, wszedłszy, zawołał żonę po imieniu. Okazało się jednak, że wyszła, zabrawszy z sobą Jolly i Holly i dom był pusty. W ogrodzie tylko pies, Baltazar, leżał pod drzewem, oganiając się przed natarczywością much.
Młody Jolyon usiadł przy nim pod gruszą, która nie rodziła już owoców.

ROZDZIAŁ XI.
KILKA SŁÓW O BOSINNEY’U

Nazajutrz po owej wycieczce do Richmondu wrócił Soames z Henley rannym pociągiem. Nie interesując się szczególnie sportami wodnemi, traktował wizytę swoją raczej jako kwestję interesu, aniżeli przyjemności; nie chciał odmawiać przyjęcia zaprosin jednego z poważniejszych swoich klientów.
Ze stacji kolejowej udał się wprost do City, nie znalazłszy tam wszelako nic szczególnego do załatwienia, wyszedł z biura o trzeciej, rad z okazji spokojnego