Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wskoczył do przejeżdżającej dorożki i w kilka minut później siedział w oknie swojego klubu na Piccadilly.
Żona, jak wyjaśnił swoim koleżkom, chciała zabrać go z sobą na wizyty. Nie lubi takich przyjemności — wykręcił się.
Zawoławszy garsona, posłał go do hallu, aby dowiedział się, kto wziął wyścig o 4.30. Zmęczony jest jak pies — oznajmił — i to była prawda; całe popołudnie objeżdżał z żoną rozmaite widowiska. Zbuntował się wreszcie. Trzeba przecież dać człowiekowi wytchnąć.
W tej samej chwili, zerknąwszy okiem przez okno — lubił miejsce we wnęce okiennej, bo mógł widzieć ztąd wszystkich przechodzących — spostrzegł nieszczęśliwym, czy może szczęśliwym, trafem Soamesa, sunącego środkiem drogi od strony Zielonego Parku z widocznym zamiarem wstąpienia do klubu, bowiem i on także był członkiem „Iseeum“.
Na ten widok zerwał się Dartie na równe nogi, wychylił duszkiem zawartość podanej mu szklanki, mruknął coś o „tym wyścigu o 4.30“ i wycofał się szybko do pokoju karcianego, do którego Soames nigdy nie wchodził. Tutaj, w zupełnem odosobnieniu, przy świetle nieco przyćmionem, mógł dowoli oddawać się marzeniom aż do wpół do ósmej, wiedział bowiem z doświadczenia, że o tej godzinie Soames musiał już wyjść z klubu.
Zbyt ryzykowne byłoby — nie przestawał powtarzać sobie, ilekroć brała go nieodparta chętka przyłączenia się do grupy gawędzących we wnęce okiennej, stanowczo byłoby zbyt ryzykownem przy kiepskim stanie jego finansów i nieprzystępności starego (Jamesa) od czasu owej afery z akcjami naftowemi, w czem przecież nie było zupełnie jego winy — narazić się na awanturę z Winifredą.
Gdyby Soames zobaczył go w klubie, napewno doszłoby do jej uszu, że nie był wcale u dentysty. Nie znał