Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mes. — Pozwoli pan, Bosinney’u, szklaneczkę sherry do deseru? A ty, Juno, nic nie pijesz?
— Wiesz, że nigdy nie piję. Niecierpię wina!
Przyniesiono szarlotkę na srebrnym półmisku.
Irena zauważyła z uśmiechem:
— Azalje cudownie rozkwitły w tym roku.
Bosinney zawtórował jej szeptem:
— Cudownie! Nadzwyczajnie pachną! Niezwykle!
— Jak możesz lubić ten zapach? — oburzyła się Juna. — Proszę o cukier, Bilson.
Podano jej cukier i Soames zauważył:
— Szarlotka się udała!
Po zabraniu półmiska z legominą zapanowało znów długie milczenie. Irena, skinąwszy na Bilson, rzekła:
— Proszę wynieść azalję, moja Bilson. Panna Juna nie znosi jej zapachu!
— Nie, niech zostanie! — zaoponowała Juna.
Oliwki, przywiezione z południa Francji i rosyjski kawior podane zostały na małych półmiseczkach. Soames zganił:
— Dlaczego nie hiszpańskie?
Nikt mu nie odpowiedział.
Zabrano ze stołu oliwki i kawior. Juna, podnosząc stojący przed nią kubek, poprosiła o wodę. Wniesiono wielką srebrną paterę z wspaniałemi śliwkami, pochodzącemi z Niemiec. Nastąpiła dłuższa pauza. Wszyscy zajęli się w doskonalej harmonji jedzeniem śliwek.
Bosinney policzył pestki.
— W tym roku, w przyszłym — kiedyś...
Irena dokończyła za niego szeptem:
— Nigdy... Czarujący był zachód słońca. Niebo jest jeszcze całe rubinowe! Przepiękne!
— A pod purpurą ciemność! — dopowiedział Bosinney.
Oczy ich spotkały się! Juna rzuciła szyderczo: