Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zapewniał też stale każdego, że to wszystko tylko skutki niedbania o sprawne funkcjonowanie wątroby.
Stale też w takich wypadkach powtarzał:
— Mogli się tego spodziewać. I ja także cierpię na to samo, o ile nie zachowuję ostrożności.
Idąc tego dnia do Soamesa, czuł, że życie szczególnie mu dokuczyło. Emilja z powodu chorego palca leży w łóżku, a Rachela baraszkuje sobie na wsi; znikąd pomocy ni współczucia. W dodatku ta choroba Anny — nie sądził, aby mogła przeżyć lato; odwiedził ją już trzy razy, nie była jednak w stanie przyjąć go! Teraz jeszcze ten pomysł Soamesa budowania domu! I w to także trzeba będzie wglądnąć. Co się tyczy kłopotu z Ireną, nie ma pojęcia, na czem się to skończy — licho wie, do czego może dojść!
Wchodził do bramy Nr. 62 przy Montpellier Square ze stanowczą intencją czucia się nieszczęśliwym.
Było już wpół do ósmej i Irena zupełnie ubrana siedziała w bawialni. Miała na sobie suknię barwy płynnego złota (obnosiwszy ją na proszonym obiedzie, na balu oraz na wieczorku tańcującym, mogła już tylko donaszać ją teraz w domu), przybraną przy wycięciu stanika kaskadą koronek, na których spoczęło odrazu badawcze oko Jamesa.
— Gdzie kupujesz twoje stroje? — zapytał z naciskiem. — Rachela i Cecylja ani w połowie nawet nie są tak dobrze ubrane jak ty. A ta koronka point-de-rose, chyba nie jest prawdziwa?!
Irena zbliżyła się do niego, aby mógł się przekonać, że jest w błędzie.
Pomimowoli odczuł James na sobie wpływ jej uprzejmości. Owionął go słaby, kuszący zapach perfum, jakim przesiąknięte były jej włosy i jej ciało. Żaden szanujący się Forsyt nie poddawał się jednak tego rodzaju wraże-