Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siał wysłuchać od Gracji spowiedzi niewiary. Nie rozmawiał właściwie jeszcze z zięciem, dotychczas bowiem wsuwał tylko głowę do pokoju, aby powiedzieć „dzień dobry4“. Młody lekarz miał tego rodzaju powierzchowność, że wogóle mizernie nie mógł wyglądać. Sprzeciwiała się temu budowa jego twarzy z silnie zarysowanemi szczękami i masywnemi kośćmi policzkowemi; mimo to widać było wyraźnie, że przeszedł ciężką walkę. Pierson uczul na jego widok lekki skurcz w sercu.
— No, Jerzy, — rzekł — napędziłeś nam porządnego strachu. Dziękuję Bogu za Jego miłosierdzie. — To tak często przez Piersona powtarzane zdanie podziałało, jak mimowolne wyzwanie. Laird podniósł na niego oczy z wyrazem dobrodusznej ironji.
— A więc doprawdy myślisz, że Pan Bóg jest miłosierny?
— Nie będziemy przecież teraz dyskutowali, Jerzy; nie jesteś jeszcze dość silny.
— Przeciwnie, sprawi mi to szaloną przyjemność. Pierson spojrzał na Grację i rzekł łagodnie:
— Miłosierdzie Boże jest bezgraniczne, sam jesteś o tem przekonany.
Laird spojrzał również na Grację, nim odparł:
— Boskie miłosierdzie jest zapewne tak wielkie, jak miłosierdzie ludzkie. Wojna wykazuje najlepiej rozmiary tego miłosierdzia, sir.
Pierson zarumienił się.
— Nie rozumiem cię dobrze — rzekł niemile dotknięty. — Jakże możesz mówić takie rzeczy skoro sam omal nie... Odmawiam dalszej dyskusji, Jerzy, stanowczo odmawiam.
Laird wyciągnął rękę do żony, która podeszła i stanęła przy nim, ujmując jego dłoń w mocnym uścisku.
— Ja jednak będę dyskutował. Duszą mnie poprostu niewypowiedziane słowa. Wyzywam cię, sir, byś mi wy-