Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wy zbyt do serca. Bob tak się lubił wszystkiem przejmować i tyle robił o byle co hałasu.
Powiedziała więc tylko:
— Biedne dzieci! Przypuszczam, że to będzie ulgą dla Edwarda.
— Kocham Nolli! — rzekł nagle Bob Pierson. — Jest taka uczuciowa. A niech to djabli wezmą, martwi mnie ta cala sprawa. Miody Morland da sobie prędzej radę, będzie teraz przecież w ciągiem podnieceniu, choć nie chciałbym odchodzić od Nolli, gdybym jeszcze raz był młody. Dzięki Bogu, że żaden z naszych chłopców nie jest zaręczony. Na Boga! Gdy pomyślę, że oni są tam w polu, a ja tu siedzę, tracę poprostu głowę. A politycy wszystkich krajów umieją tylko mleć plewy — to jest bezczelność!
Thirza spojrzała na niego z niepokojem.
— I bez obiadu! — rzekł nagle. — Jak myślisz, co oni robili?
— Trzymali się za ręce, biedaki! Czy wiesz, która godzina, Bob? Dochodzi pierwsza.
— No, niema co mówić, miałem paskudny wieczór. Idź do łóżka, moja droga. Będziesz jutro, jak ścięta.
Usnął niebawem, ale Thirza długo czuwała. Nie martwiła się, bo nie miała do tego skłonności, ale przed oczyma stała jej ciągle twarzyczka Noel, blada, zmęczona, pełna namiętności, zatopiona we wspomnieniach.