Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/351

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja nie czuję nienawiści do mojego djabła. Czemubym miała go nienawidzieć — przecież on jest częścią mojej istoty. Co dzień o zachodzie słońca będę myślała o tobie, tatusiu; a ty uczyń to samo. To mnie uchroni od złego. Nie pójdę jutro na stację. Płakałabym tylko. I nie powiem ci teraz dowidzenia. To przynosi nieszczęście.
Zarzuciła mu ramiona na szyję; napół uduszony tym namiętnym uściskiem ucałował jej policzki i włosy. Kiedy się wkońcu oderwali od siebie, stanął i spoglądał przez chwilę na jej zalaną księżycowym blaskiem twarzyczkę.
— Nie było nigdy na świecie bardziej kochającego serca, niż twoje, Nolli! — rzekł spokojnie. — Pamiętaj o moim liście. Dobranoc, kochanie! — Potem, obawiając się, że jeszcze chwila, a straci panowanie nad sobą, wyszedł szybko z pokoju...
Kiedy Jerzy Laird powracał pól godziny później do domu, usłyszał ciche wołanie:
— Jerzy, Jerzy!
Spojrzał wgórę; ujrzał białą, niewyraźną plamę w oknie i ledwo dostrzegalne rysy Noel.
— Jerzy, odwiąż kozę. Tylko na dzisiejszą noc. Zrób to dla mnie!
Było coś w głosie Noel i w geście jej wyciągniętego ramienia, co dziwnie wzruszyło Jerzego, choć, jak twierdził Pierson, nie było muzyki w jego duszy. Odwiązał kozę.