Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ JEDENASTY.
1.

Ostatnia niedziela, pełna słońca i pogody! Choć jej wcale o to nie prosił, Gracja była tego dnia obecna na wszystkich nabożeństwach. Widok córki, siedzącej znowu, po tak długiej przerwie, w ich starej ławce, skąd niegdyś spoglądała ku niemu twarz żony, śląc mu poprzez kościół ożywcze spojrzenie, wzruszył go bardziej, niż cokolwiek innego. Nie opowiedział nikomu o swym bliskim wyjeździe, gdyż przykra mu była wszelka nieszczerość, która musiała się kryć w wyrazach żalu lub aluzjach z powodu jego rezygnacji. Powie im w ostatnich słowach ostatniego kazania. Przez cały dzień chodził, jakby we śnie. Prawdziwie dumny i drażliwy, w chwili tej klęski towarzyskiej oddalił się od wszystkich jednakowo. Nie starał się bynajmniej wyróżnić zwolenników i przyjaciół z pośród tych, którzy mu się sprzeniewierzyli. Wiedział, że znajdzie się kilku, a może i wielu ludzi szczerze zmartwionych jego odejściem; było jednak przeciwne jego naturze, starać się sprawdzić, którzy to byli i mierzyć ich siłę przeciw reszcie. Albo wszyscy, albo nikt! Kiedy jednak ostatni raz po tylu tysiącach razy wstępował na schody, wiodące do czarnej kazalnicy, nie zdradzał w niczem, że to ma być koniec i może sam nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy. Jak na tak piękny letni wieczór zebranie było liczne. Mimo