Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/280

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się. Tu właśnie siedział zwykle z Leilą, tu będą siedzieli, kiedy ona odejdzie.
— To wszystko jest strasznie zabawne, prawda? — rzekła.
— Zabawne? — mruknął szorstko. — Wszystko prawie jest zabawne na tym zabawnym świecie.
Noel usłyszała, że gdzieś na ulicy, niedaleko, zatrzymała się taksówka, i oparła nogi mocno o ziemię, gotowa do skoku. Gdyby się teraz zerwała z kanapy, czy zdoła prześlizgnąć się koło niego, zanim zdąży schwycić ją powtórnie za rękę i czy złapie jeszcze tę taksówkę?
— Odejdę teraz — rzekł — czy przyrzeka mi pani zostać tu, aż Leila wróci?
— Nie.
— To szaleństwo. Proszę, niech mi pani przyrzeknie!
Noel potrząsnęła przecząco głową. Zakłopotanie jego sprawiło jej przekorną przyjemność.
— Leila jest szczęśliwa, prawda?
Widziała, że podniósł rękę, jakby się chciał zasłonić przed ciosem.
— Biedna Leila — rzekł.
— Czemu jej pan żałuje? Ma swobodę! I ma pana! Wiedziała, że to go zaboli; ale pragnęła go dotknąć.
— Nie ma jej pani czego zazdrościć.
Właśnie w tej chwili Noel zauważyła postać stojącą w drzwiach.
Zerwała się i rzekła bez tchu:
— O, jesteś więc, Leilo. Tatuś tu był; napiliśmy się trochę twojego szampana.
— Świetnie. Ależ tu ciemno!
Noel czuła, że krew gorącą falą napływa jej do policzków. Zabłysło światło; Leila podeszła ku nim. W stroju pielęgniarki wyglądała szczególnie blado; była bardzo spokojna i opanowana; zacisnęła mocno pełne wargi, choć Noel zauważyła, że pierś jej falowała gwał-