Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bo z chwilą kiedy serce ogień znieść już zdoła,
Pierzchną chmury i zabrzmi głos Wiekuistego:
Wynijdźcie z lasu! Miłość wieczysta was woła,
Pląsajcie, jak baranki wkrąg namiotu mego!“

Nauczyć się znosić żar miłości! Przypomniały mu się baranki, które widział dziś popołudniu w polu; ich małe, nagłe podskoki i harce, śmieszne, rozedrgane, skręcone ogonki i delikatne, węszące czarne pyszczki — co za małe cuda beztroskiej radości pośród kwiatami zasłanej łąki! Baranki, kwiaty i słońce! Głód, żądza i wielkie, szare armaty! Labirynt, step dziki; a cóż, jeśli nie wiara, będzie drogą wędrówek po tym gąszczu? — Boże, zachowaj nam naszą wiarę w miłość, w miłosierdzie i przyszłe życie! — pomyślał. Przechodził właśnie koło ślepca, grającego na katarynce; obok ślepego stał pies z głęboką miseczką, uwiązaną na szyi. Pierson wrzucił szylinga do miseczki. Człowiek przerwał granie i podniósł na Piersona białawe oczy. — Dziękuję pięknie, sir, pójdę teraz do domu. Chodźmy, Dick. — Wystukując drogę laską szedł poomacku za psem, który ciągnął go za sobą na wyprężonej smyczy; zniknęli za rogiem. Kos, ukryty w rozkwieconych gałęziach akacji, zaintonował pieśń wieczorną, a inny wielki popielaty wóz z amunicją wyjechał z turkotem z bram Parku.

2.

Zegar kościelny wydzwonił dziewiątą, kiedy Pierson stanął przed domem Leili; poszedł na górę i zapukał. Dźwięki fortepianu ucichły; w drzwiach stanęła Noel. Cofnęła się, gdy zobaczyła, kogo miała przed sobą i rzekła:
— Pocoś przyszedł, tatusiu? Nie trzeba było.
— Czy jesteś sama?