Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ko prościutką drogą, aż stanął na szczycie wzgórza Elstree Hill. Stał tam przez kilka chwil, spoglądając na kapliczkę szkolną, na boiska cricketowe i szerokie pola poza niemi. Spokój panował wokoło, gdyż była to pora obiadowa. Koło niego pasł się koń przywiązany do płotu. Jakiś kot włóczęga, uderzony najwidoczniej osobliwością jego czarnej, wysokiej postaci, zatrzymał się, potem prześlizgnął się pod furtką, wygiął grzbiet w kabłąk i zaczął się ocierać o jego nogę, kiwając zagiętym koniuszkiem ogonka. Pierson pochylił się i pogłaskał łebek stworzonka. Kot zamiauczał cichutko i pomaszerował z gracją przez drogę. Pierson też poszedł dalej, minął wioskę i wszedł na miedzę. Na skraju zarosłego koniczyną pola położył się w cieniu krzaków dzikiej róży. Leżał na plecach, z kapeluszem obok siebie w trawie i rękoma splecionemi na piersi, jak krzyżowiec wykuty na starym grobowcu. Choć leżał nieruchomo, jak taki stary rycerz, nie miał zamkniętych oczu; utkwił je w błękicie, gdzie śpiewał skowronek. Trele ptaka działały na jego umysł niczem ożywczy strumień; namiętna beztroska tego śpiewu rozbudziła w nim wielkie umiłowanie piękna i wywołała bunt przeciw morderczemu, bezlitosnemu światu. Och! Żebyż tak unieść się w przestworza na skrzydłach tej pieśni w jasną krainę ducha, gdzie niema brzydoty, ni zła, ni okrucieństwa; gdzie łagodna twarz Zbawiciela promieniuje wokoło wiekuistą miłość! Zapach majowych kwiatów, przygrzanych słońcem, upoił jego zmysły. Zamknął oczy i z tą samą chwilą myśli jego powróciły do poprzednich roztrząsań ze zdwojoną intensywnością, jakby mszcząc się za jego chwilową od nich ucieczkę. Sprawa sięgała samych źródeł jego istoty, miała straszliwe i tajemne znaczenie. Jeżeli postępowanie zgodne z nakazem sumienia czyniło go niezdolnym do opiekowania się swą parafją, w takim razie wszystko zbudowane było na piasku, było właściwie nieistotne,