Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Postępujesz fałszywie, Edwardzie. Powinieneś brać rzeczy takiemi, jakiemi są.
Pierson odparł z ciężkiem westchnieniem.
— Pragnąłbym wiedzieć, jaka przyszłość ją czeka. Jest taka czarująca i zupełnie bezbronna teraz. Straciła wiarę w Boga, straciła wiarę w to, czem dobra kobieta być powinna. Dzień po swoim przyjeździe powiedziała mi, że się wstydzi swego postępowania. Ale od tego czasu, ani słowa. Jest taka dumna, moja biedna mała Nolli. Widzę też, jak ją mężczyźni podziwiają. Nasz belgijski przyjaciel maluje ją. Dobry z niego człowiek; a że widzi, że jest piękna, temu się nikt nie może dziwić. No i twój przyjaciel kapitan Fort. Mówi się, że ojcowie są ślepi; ale czasem widzą wyraźnie.
Leila wstała i zaciągnęła roletę.
— Słońce razi, — rzekła. — Czy Jimmy Fort często do was przychodzi?
— O, nie; bardzo rzadko. A jednak widzę, widzę.
— Ty ślepcze, niezdaro! — pomyślała Leila. — Ty chcesz widzieć! Nie widzisz nawet, co się teraz obok ciebie dzieje!
— Przypuszczam, że mu jej żal, — rzekła dziwnym głosem.
— Czemu miałby jej żałować? Przecież nie wie o niczem.
— Ależ wie; sama mu powiedziałam.
— Powiedziałaś mu!
— Tak — powtórzyła Leila z uporem; — i dlatego żałuje jej.
Ale nawet i wtedy ten mnich siedzący obok niej nie dostrzegł niczego i ciągnął ślepo dalej:
— Nie, nie; to nietylko współczucie. Sposób, w jaki się na nią patrzy, upewnia mnie, że się nie mylę. Zastanawiałem się, co o tem myślisz, Leilo? Jest za stary dla niej; ale robi wrażenie uczciwego, miłego człowieka.