Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

djabli porwą tego chłopaka! Leila powiedziała, że ma dwadzieścia dwa lata. Na Boga! Jakże stary musiał się czuć w porównaniu z nim ktoś, kto dobiegał czterdziestki i w dodatku kulał. Nie dla takiego królewny z bajki! Poczuł wiew perfum i spojrzał wgórę; przed nim stała Leila w długiej sukni z ciemnego jedwabiu, z którego wyłaniały się jej białe ramiona.
— Znowu zatopiony w myślach? Czy przypomina pan sobie ten strój, Jimmy? Nosiły go malajskie kobiety w Cape Town. Nie ma pan pojęcia, z jaką rozkoszą zrzucam z siebie mój niewolniczy dress. O, mam już dość pielęgniarstwa! Jimmy, pragnęłabym znowu trochę żyć!
Jedwabny strój odmłodził ją o piętnaście lat. Gardenja wpięta w miejscu, gdzie jedwab krzyżował się na piersi, nie była bielsza od jej skóry. Wpadł mu na myśl cudacki pomysł, że kwiat spłynął do niej z ciemności nocy!
— Żyć? Jakto! Czy pani nie żyje zawsze?
Podniosła ręce wgórę. Ciemny jedwab odsłonił całą długość jej białych ramion.
— Już od dwóch lat nie żyję. O, Jimmy! Niech mi pan pomoże żyć trochę! Życie jest teraz takie krótkie.
Spojrzenie jej oczu, skupione i pełne wzruszenia, zmieszało go; zmieszał go widok jej ramion, zapach kwiatu; czuł, że krew napływa mu do policzków; spuścił wzrok.
Nagle osunęła się na kolana koło jego nóg, chwyciła go za rękę i, trzymając ją w uścisku obu swych dłoni, szepnęła:
— Kochaj mnie trochę! Cóż innego istnieje? Och! Jimmy, cóż innego istnieje?
Fort wdychał podniecający zapach kwiatu, zgniecionego ich rękoma i pomyślał: — Ach, cóż innego istnieje w tych dniach bez jutra?