Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Święty.pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z chórem, ponieważ organista był na urlopie. Zmęczonym krokiem wrócił do domu w chłodzie wieczoru i zasnął zaraz w swoim fotelu. O 11-tej zbudził się nagle i, przezwyciężając gwałtem zmęczenie, zabrał się zpowrotem do kazania. A teraz, choć już północ się zbliżała, kazanie ciągle jeszcze było za krótkie, nie wypełniłoby nawet dwudziestu minut.
Zapalił papierosa, co czynił tylko bardzo rzadko, i puścił wodze myślom. Jakże piękne były te bladoróżowe róże w starym, srebrnym kielichu — niby mały, dziwaczny wierszyk, albo melodja Debussy‘ego, albo obraz Mathieu Maris‘a — przywodzący mu, niewiadomo dlaczego, na myśl imię: Leila. Czy źle czynił, pozwalając Noel na tak częste przebywanie z Leilą? Ale przecież tak się zmieniła na korzyść — droga Leila!... Płatki bladoróżowych róż mogły lada chwila opaść! A mimo to, jakież piękne!... — Tak cicho dziś było; czuł się bardzo senny... Czy Nolli ciągle jeszcze myślała o tym chłopcu, czy też może to już minęło? Nigdy mu się od tego czasu nie zwierzyła! Dobrzeby było zabrać ją po wojnie do Włoch i zwiedzać razem wszystkie małe miasteczka. Pojadą do Asyżu św. Franciszka... Małe kwiatuszki śtego Franciszka. Małe kwiatuszki!... Ręka mu opadła, papieros zagasł. Spał z głową w cieniu. Powoli w ciszę jego snu zaczęły się wdzierać krótkie, ponure dźwięki, urywane wstrząsy, wyrywające go z głębokiego uśpienia. Zerwał się. Noel stała w drzwiach w długim płaszczu. Rzekła spokojnym, jak zwykle głosem:
— Zeppeliny, tatusiu!
— Tak, drogie dziecko. Gdzie są służące?
Z hallu odezwał się głos o irlandzkim akcencie:
— Tu, sir; ufamy w miłosierdzie Boże, ale na parterze jest bezpieczniej.
Ujrzał grono trzech dziwacznie odzianych postaci, przytulonych do schodów.