Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Lord Byron - Poemata.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Są tam ich w głazach wyryte imiona,
Lecz każda zgłoska we krwi zatopiona,
Wyrznięte herby, dziwnych żył tysiące
Po różnobarwnych marmurach krążące,
Wszystkie tak ślizkie, wszystkie krwią zalane,
Leżą i hełmy i miecze strzaskane.
Trupy w kościele — trupy pod kościołem,
Zamknięte w trumnach i złożone społem.
Widać przy bladym światełka promyku,
Jak tam za kratą w czarnym leżą szyku;
Ale i do tych wojna doszła lochów,
Groźne tam masy swych ukryła prochów;
Tam to przez całe twierdzy obleganie
Skład ich największy mieli chrześcijanie,
Tam od ołtarza aż w ów loch podziemny,
Ciągnął się kanał wązki i tajemny,
Na Minottego rozkaz wyrobiony,
Jako ostatni już środek obrony.

XXXII.

Nazbyt już siła chrześcijan zmniejszona,
Daremne męstwo i próżna obrona.
Idzie wróg liczny, a że już zamało
Dla jego zemsty żywych pozostało,
W trupich więc ciałach mściwe topi miecze,
Odcina głowy zmarłych — rąbie — siecze,
Zwala posągi i jak tłum zbrodniarzy
Bogate wota odziera z ołtarzy
Kłóci się, bije o kosztowne czary,
Złote naczynia, poświęcone dary.
Wreszcie na wielki ołtarz zwraca oczy,
Iluż on razem blaskami go mroczy!
Widzi tam, widzi na środku stojący
Świętych tajemnic kielich jaśniejący
Spory i z złota czystego ulany:
Z wrytém weń okiem lecą muzułmany.
Ach! dziś w nim jeszcze przed zebranym ludem
Wino w krew boską przemieniono cudem,
Dziś z niego ciało rozdawano Pańskie,
By na bój wzmocnić męstwo chrześcijańskie.