Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

więc stawki przepadały nieraz i coraz to słyszało się, że komuś tam tyle a tyle żaków morze porwało. Brzmiało to groźnie, bo żaki są drogie i cenne, ale w rzeczywistości nie było takie straszne, zwłaszcza w zatoce, gdzie woda zawsze niewody do brzegu przynosiła, że zaś, jak wiadomo, na każdym sprzęcie rybackim znajduje się „merk” czyli znak właściciela, przeto nikt ich sobie nie przywłaszczał, lecz zwracał komu należało, choćby za wynagrodzeniem. Na Bałtyku było gorzej, ale i te straty nie były tak wielkie, bo żaków stawiano tam w porównaniu z zatoką niewiele.
Jak na złość na Wszystkich Świętych — rybacy nasi w niedzielę i święta na rybołówstwo nie wyjeżdżają — burza ucichła i z za chmur wyjrzało słońce. Nastał dzień, uśmiechnięty trochę płaczliwie, jak przez łzy, lecz ciepły i cichy. Choć niby nic się podczas burzy nie zmieniło i wszystko wyglądało jak wprzódy, zdawało się, że samo nawet powietrze jest zmęczone. Zdeptane i zmiętoszone było niebo, stratowane przez całe wojska ciężkich chmur, zmierzwiony był las, drzewa w wiosce wyglądały, jakgdyby je kości bolały, a skatowany strąd, zryty, miejscami posiniaczony, leżał jak nieżywy i spał.
Kiedy Tomasz, wracając z przechadzki porannej nad zatoką, stanął na „swym” placu, rozległ się dźwięk dzwonów i naraz otwarły się szerokie kwadratowe, drewniane wrota kościoła tak, iż w czerwonym murze zrobił się wielki, czarny, kwadratowy otwór. Zrazu nie było w nim widać nic, po chwili błysnęło złoto, zamajaczyły barwne plamy — z kościołka wyszli w czerwonych sukienkach i białych komeżkach chłopcy z krzyżem i chorągwiami, za nimi panienki ze złocistym feretronem — z ciemności buchnął mocny, żałosny śpiew, ukazał się na progu ksiądz w czerwonym ornacie — Wszystkich Świętych, dzień męczenników, barwa czerwona! — a za nim, jakby samo przez po-

144