Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz ostro, zdanie jego ceniono i liczono się z niem, bo znano go jako człowieka zmyślnego i sprytnego. „On taki chytry, że wie, gdzie „zły ma młode!” — mawiano o nim.
Ale Puszka miał też przy niewątpliwych zdolnościach skłonność do metafizycznych pomysłów i skutkiem tego uwierzył w możliwość ukształtowania skorzni o jednym szwie. Jeśli nawet miał jakie wątpliwości, to powiedział sobie skromnie w pokorze ducha, iż z tego, że on nie wie, jak te skorznie ukształtować, nie wynika bynajmniej, aby nie wiedział majster Kuhnke. Jak Edwardowi Kunsztownemu tak i jemu pomysł ten „układał się w głowie”, a ponieważ obaj byli genjalni, nie mieli powodu nie wierzyć w genjusz trzeciego.
I tak szewiec zagnieździł się u Ciszy, w prawdziwie rybackiej oberży, bez wielkopańskich fanaberyj „Bałtyckiego Łososia”.
Powodziło mu się tam dobrze. Rybacy przysiadali się do niego, i zachodząc zdaleka, wypytywali o skorznie, jak, co, kiedy zacznie robić. Zręcznie i delikatnie podsuwano mu przytem to koniak, to piwo, żeby się ożywił. Oczywiście — szewiec darem Bożym nie gardził, tem śmielej, że i jego na kolejkę stać jeszcze było i powoli rozmarzał się. Tyle się od rybaków o tych swoich skorzniach o jednym szwie nasłuchał, iż zczasem sam zaczął w nie wierzyć, a że w jego stanie nietrudno mu było coś sobie ubzdurzyć, zaczął je coraz częściej widywać w duchu w kształcie zupełnie konkretnym. Cała rzecz polegała na odpowiednio zręcznem ułożeniu odpowiednio dobranej skóry, którą potem pozostawało tylko zeszyć ztyłu i skorzeń gotów. Było to tak jasne, że szewiec publicznie ogłosił, iż jak tylko jego bialka z dzieckiem przyjedzie, natychmiast weźmie się do kształtowania tych cudownych skorzni.

112