Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Zolojka.djvu/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku pokoju Kułak, z twarzą błyszczącą od alkoholu, wymachując z rozpędem długiemi łapami, tłumaczył coś po kaszubsku gigantycznemu, ogorzałemu rybakowi. Ujrzawszy kolegę, łypnął tylko do niego oczami i zawoławszy: — Ja tam potem przyjdę! — gadał dalej z rybakiem, który, ciekawie słuchając, równocześnie bacznem spojrzeniem wielkich, czarnych oczu obrzucił pana Tomasza.
Kupiwszy papierosy, pan Tomasz przeszedł na werandę. Usiadłszy przy stoliku na uboczu, kazał sobie podać kieliszek wódki i szklankę piwa, wypił, zapalił i czekał, patrząc w gwiaździste niebo i słuchając muzyki.
A grał pięknie i z ogniem na skrzypcach śniadolicy Kuba, w jednej osobie murarz, cieśla, a zarazem handlarz ryb, który w zimowe wieczory, aby czasu nie tracić, biegle i wprawnie w skupionem milczeniu wiązał żaki; miąższ i soczystość nadawał muzyce brat jego Paweł, także murarz, cieśla, trochę rybak, wielki znawca bydła i mistrz na harmonji ręcznej, którą w mocnych swych rękach zwijał i rozwijał jak różnobarwną tęczę dźwięków, równocześnie zaś nogą wybijał interpunkcję na wielkim bębnie z czynelami, gdy drugi Paweł, tragarz, rybak, murarz, cieśla, kopacz, rolnik, wogóle wszystko, znakomicie i nieomylnie basował, zaś żaden z nich nigdy nie brał lekcyj muzyki, nie znał ani jednej nuty pisanej czy drukowanej, a cały zespół uczył się nowego repertuaru ze słuchu od gramofonu.
W drzwiach dał się słyszeć szelest sukni i miły, dźwięczny głos pytający.
— Tego pana jeszcze nie było?
— Jestem, proszę pani! — odezwał się Tomasz, poznawszy po głosie panią Łucję.
— A, pan tu!
Weszła — świeża, uśmiechnięta, wytworna.
— Dobry wieczór! — rzekła, podając mu rękę z jasnym, życzliwym uśmiechem. — Spóźniłam się?

93