Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - W kraju orangutanów i rajskich ptaków.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na tak wąskiej i niepewnej łódce, mimo iż przez czas cały stali a nawet biegali po jej wąskich krawędziach. Czas był cudowny, a zuchwałe ruchy mężczyzn, szum rwącej wody, szerokie i urozmaicone dekoracje zieleni, którą oba brzegi były ozdobione, sprawiały wrażenie bardzo miłe a nawet podniecające.
Bez strachu już podróżni wysiedli nad wieczorem w pewnej wsi, gdzie natychmiast zaproszono ich do domu gminnego. Tam już czekał na cudzoziemców tłum mężczyzn, kobiet i dzieci, a kiedy biali przybyli i zaczęli się rozgospodarowywać, przez jakie pół godziny mieli wrażenie, że są czemś w rodzaju dzikich zwierząt, podziwianych po raz pierwszy przez ciekawą publiczność. Tadzio zauważył, że wszyscy mieli tu mnóstwo mosiężnych naramienników. Ramiona kobiet były niemi zupełnie pokryte, zaś niektóre modnisie, dźwigały na nogach całe stosy mosiężnych bransolet od kostek aż po kolana, tak że nóg ich z pod nich zupełnie widać nie było. Kobiety miały na głowach stożkowate jakieś kapelusze, bez kres, zrobione z różnobarwnych guzików, związanych zapomocą nici sporządzanych z trzciny wodnej, wcale fantastycznie, ale jednakże malowniczo.
Ponieważ dość jeszcze czasu było do wieczerzy pan Ciliński zawsze ciekawy i na wszystko zwracający uwagę wziął ze sobą Tadzia i wyszedł się przejść poza wieś. Okolica była piękna, trochę pagórkowata a ku południowi górzysta. Wszystko dokoła zajęte było pod uprawę ryżu. Zachwycony pięknemi widokami i spokojnem popołudniem pogodnem a ciepłem, pan Ciliński wyciągnął notatnik i pobieżnemi szkicami notował ciekawsze widoki, ku wielkiemu ździwieniu młodych Dyaków, którzy oczywiście całemi grupami szli za nim. Kiedy wrócił do domu gminnego, czekał tam już na niego olbrzymi tłum — prawdopodobnie wszyscy mieszkańcy wsi. Mniej przyjemną rzeczą było jeść w kole setek widzów, którzy z wielkiem zacie-