Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zrzucił z siebie płaszcz i zaczął uganiać za Basią. Uciekła mu pod łóżko, wreszcie wcisnęła się za szafę, skąd już uciec nie mogła. Stała tak w ciemnym kącie, piszcząc, śmiejąc się i trzepiąc małemi rączkami, jakby się od ojca opędzała. On zaś szedł ku niej powoli, mówiąc łagodnie i pieszczotliwie:
— Przed ojcem za szafę uciekać — to ładnie?
— Łannie! Łannie! Łannie! — zapewniała go, machając wciąż rączkami.
Ociągającą się uparcie wyciągnął i przytulił do siebie. A wtenczas upór dziewczynki nagle zniknął, wiotkie, smukłe ciałko jakby się złamało i rzuciło swą wolę, przylgnęło zupełnie do ojca, śniade, delikatne policzki zarumieniły się zlekka a długie rzęsy przysłoniły ciemne, wzruszone oczy. Ale już w następnej chwili dziewczynka wyrwała się ojcu i podskakując jeszcze nerwowo, zapytała:
— A co ty przywiozłeś?
— Zagaduje wzruszenie. Bardzo słusznie! — pomyślał ojciec. — Bierzmy się do rzeczy konkretnych.
A głośno rzekł:
— Ja już sam zapomniałem!
— Może lalecie? — poddała mu. — Może zabawecie? Może piłeczkę?
— Może. Ale nawet nie wiem, gdzie to mam!
— A papu przywiozłeś, ojciecu?
— Pewnie że przywiozłem; dużo doskonałego papu. Chodź, rozpakujemy kuferki, będziemy szukali.
Dziewczynka złapała go za rękę i tak przeszli razem do salonu. Kiedy pootwierał kuferki i Basia zaczęła wyciągać z nich różne przysmaki i prezenty, wydreptała z jakiegoś kąta mała Elżunia ze