Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - W białem miasteczku.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

inaczej, szeroko, zamaszyście, śmiało, mieli rozmach i fantazję, a przy poważnych, nadętych i surowych gulonach wyglądali jak ludzie z innego świata. Czasem, gdy po ślubie i poczęstunku u Wykupa, rozgrzani trunkiem i muzyką, gnali cwałem do domu, śpiewając, wymachując rękami i pokrzykując na zgrabne koniki, zdawało się, że obłok ognisty leci gościńcem, żywy, gorący, rozśpiewany.
Ładnie te wesela wyglądały, ale aż nazbyt często źle się kończyły zabójstwem lub powszechną bijatyką, podczas której w robocie były nietylko koły i noże, lecz także strzelby, rewolwery i pistolety. Dochodziło nieraz do takiej pukaniny, że kulki nad sąsiedniemi wsiami świszczały. Dlatego ksiądz nierad pozwalał na huczniejsze wesela, guloni zaś mówili o nich pogardliwie, jako o zabawie prostackiej, nieprzystojnej i z której nic dobrego wyniknąć nie może. Bądź co bądź te wesela ze swą fantazją i szerokim gestem robiły w miasteczku ruch i wnosiły niemało życia. Gdy przejechały przez miasteczko, nie było człowieka, w którego sercu nie dzwoniłaby skoczna, a przecie i rzewna zarazem nuta skrzypków Ulaneckiego, słynnego na całą okolicę muzykanta.
Guloni hucznych wesel nie sprawiali, a jeśli, to bawili się skromnie i pocichu w swojem kółku. Ale przecie zabaw nie brakło. Urządzano przedstawienia amatorskie pod kierunkiem niestrudzonego pana budowniczego Maślaka, organizowano bale, czyli, jak je w miasteczku nazywano bole. Dworów w okolicy było bardzo niewiele, zastępowały je jednak okoliczne szkoły, których kierownicy, znudzeni samotnem życiem na pustkowiu, chętnie wydawali wieczory i urządzali przyjęcia. Zjeżdżali się tedy pedagogowie