niemi wielką część morza, aby ją w ten sposób osaczyć i złapać.
Wtedy to ni stąd ni z owąd nowa preka
została wyrzucona w morze i pozostawiona, jak się jej zdawało, własnemu losowi. Seweryn wyrzucił ją, łódź odjechała dalej, preka
została sama.
Sosenka tak się zlękła, gdy jej słona woda bryznęła w oczy, że w pierwszej chwili zaniewidziała. Odzyskała przytomność z bardzo
niemiłem uczuciem, że ziemia chwieje się pod
nią. Drzewa nie boją się wiatru ani burzy i nie boją się wody, bo, jak wiadomo, tak je Pan Bóg stworzył, iż mimo że nigdy nie ruszają się z miejsca, od urodzenia umieją znakomicie pływać. Ale co innego huśtać się i tańczyć na falach. Tego Sosenka nie umiała, a do tego teraz właściwie musiała przywyknąć. Był to, tak zwany, taniec preki.
Przez pewien czas zdawało się jej, że skona. Morze podrzucało ją bezustannie, tak że
tchu złapać nie mogła. Ledwie wyrzuciło ją
wgórę, już spadała nadół, a prócz tego fale
huśtały ją to na boki, to naprzód, to wtył.
— Zmiłowania! — wołała zdyszana Sosenka.
— Tańcz! — z niewzruszonym spokojem
srogo odpowiadały bezlitosne fale.
Tańczyła tak dzień cały, nieprzytomna ze
zmęczenia, bezsilnie podrygująca, bliska
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/418
Ta strona została przepisana.