Przejdź do zawartości

Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie! Chodźmy! Nie potrzeba płaszczów.
Obie, co sił w nogach, pobiegły za karawanem. — Marcin nigdy nie czekał na spóźniających się; musiały biec za wozem i wsiadać w biegu. Dziewczęta skoczyły na stopień; pół tuzina rąk wciągnęło je do środka, głową naprzód.
Poczekalnia fotografa była sceną największego, jakie było sobie można wyobrazić, zamieszania. Kiedy sześćdziesiąt osób zajmie miejsce, w którem może się pomieścić dwanaście, rezultat nie daje na siebie długo czekać.
— Ma która z was haczyk do zapinania guzików?
— Pożycz mi trochę pudru.
— To moja agrafka!
— Gdzie mój przypalony korek?
— Czy dobrze jestem uczesana?
— Ściągnij mnie — bądź tak dobra.
— Spódnica dobrze leży?
Mówiły wszystkie naraz, a żadna nie słuchała.
— Wyjdźmy stąd, mówię wam — ja się duszę.
Święta Laurencja chwyciła cyganki za ramiona i zaprowadziła je do pustej galerji. Z westchnieniem ulgi usiadły na chwiejnych stopniach ciasnych schodów, gdzie chłodził je powiew, wpadający przez otwarte okno.