Przejdź do zawartości

Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miasta i tam przywdziewano je w garderobie fotografa.
Inka i Ludka, których strój wymagał niemało zachodu, ubierały się w Zakładzie. Przedstawiały cyganki — nie te z opery komicznej, lecz prawdziwe cyganki, brudne, obszarpane i w łachmanach. Już na tydzień przed maskaradą nanosiły swemi strojami pełno pyłu do pokojów. Inka miała jedną pończochę bronzową a drugą czarną z okazałą dziurą na prawej łydce. Ludce palce wyłaziły z jednego trzewika, a u drugiego podeszwa odrywała się. Włosy ich były rozczochrane, twarze brudne. Były ostatniem słowem realizmu.
Dziś narzuciły na siebie swe kostjumy bez większych ceremonij i jakbądź je sczepiały. Ludka wzięła tamburyn, a Inka zużytą talję kart i obie zeszły obitemi blachą, tylnemi schodami. Nadole spotkały się w hallu z Miss Jellings, ubraną w powiewną muślinową suknię i jakby już w lepszym humorze. Inka nigdy do nikogo długo nie chowała żalu. Zapomniała już o swej chwilowej urazie o to, że nie pozwolono jej patrzeć na zegar.
— Niech mi pani da srebrny pieniążek! Przepowiem pani przyszłość.