Przejdź do zawartości

Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— O, jakbym strasznie chciała — ucieszyła się Inka. — Obawiam się jednak, że to nie byłoby mądrze — dodała po namyśle. — Jestem nawet pewną, że nie! — rzekła, z niezłomnem postanowieniem, odwracając się od powozu. Oczy jej padły na drogę i żywa radość rozjaśniła jej twarz. — Karawan jedzie!
— Karawan?
— Tak, omnibus szkolny. Zdaje mi się, że najlepiej będzie pójść.
Odprowadził ją zpowrotem przez ogród warzywny i zaczarowany las, i trzymał jej kwiaty, kiedy przełaziła przez mur pod drutami, przyczem rozdarła sobie bluzkę na drugiem ramieniu.
Uścisnęli sobie ręce przez drut kolczasty.
— Spodobała mi się i cebula i orchideje — rzekła Inka grzecznie — a już zwłaszcza smakowały mi pierniki. A czy, gdybym miała kiedy przyjaciół, byłych więźniów, mogę ich przysłać do pana?
— Bardzo proszę! — odpowiedział. — Robota znajdzie się dla nich zawsze.
Zaczęła iść, kiwając mu na pożegnanie ręką.
— Byczo się ubawiłam!
— Grosik! — zawołał.
Inka roześmiała się i pobiegła przed siebie.