Przejdź do zawartości

Strona:Jean Webster - Właśnie Inka.pdf/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Uratowała mnie od wyrzucenia ze szkoły — jak mamę kocham. Od tego czasu już nie jestem wstanie jej nienawidzić. I wie pan — strasznie mi tego brak. To bardzo przyjemnie mieć wroga.
— Miałem ich sporo! — pokiwał stary głową. — A zawsze starałem się tak ich traktować, żeby się móc niemi jak najwięcej nacieszyć.
— I prawdopodobnie to byli zupełnie dobrzy ludzie — poddała.
— O, tak! — przyznał. — Najgorsi kryminaliści bywają nieraz bardzo miłymi ludźmi, gdy się ich odpowiednio traktuje.
— Tak, to zupełna prawda! — rzekła Inka. — Ludzie stają się źli tylko przypadkiem, skutkiem zbiegu okoliczności, jak naprzykład jest w tej chwili ze mną. Dziś rano powzięłam niezłomne postanowienie wyuczenia się zadanej lekcji geometrji i pojechania do dentysty — a jednak — jestem tu! Wobec czego — wyciągnęła ze swego rozważania morał — powinniśmy być zawsze grzeczni dla kryminalistów, pamiętając, że skutkiem odpowiedniego zbiegu okoliczności my sami moglibyśmy siedzieć za kratkami.
— Wyznaję — potwierdził — że to samo nieraz i mnie do głowy przychodziło. Ja — my — to znaczy —