Przejdź do zawartości

Strona:Jan Żyznowski - Z podglebia.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z powodu nagłej i niespodziewanej śmierci Klemensa GrUdowskiego, tenże do Paryża nie pojedzie i obietnicy nie dotrzyma. Robacy zjadają gentlemanów razem z honorem. Ciekawy jestem jakiego też jest on smaku i koloru? Jakże miło patrzy pani na mnie, otóż chcę ją uprzedzić, że nie zwarjowałem i że wszystko rozumiem, ho, ho i jak jeszcze. Najpierw musimy ustalić sprawę owego wyjazdu do Paryża i wogóle musimy się porozumieć.
— Mamy czas, przytem pan jest taki zmęczony.
— Porozumiemy się, przy odrobinie pomocy z pani strony, bardzo prędko. Wtedy odpocznę.
— Słucham więc!
— Przypuszczam, że owe moje przyrzeczenie co do wspólnego naszego wyjazdu krępuje panią, tem bardziej teraz...
— Dlaczego teraz bardziej, niż przedtem?
— Przypominam sobie niedawny śmiech pani.
— Zabolał pana?
— Tak! Właściwie nie śmiech pani, lecz raczej jego powód.
— Przecież...
— Ależ wiem, wiem... Zabolała mnie jego przyczyna, którą byłem ja...
— Nie mówmy o tem, zapomnijmy! Mam nadzieję, że się nie powtórzy.
— Przeciwnie! Może przecież mimo całą moją wolę i dlatego powinniśmy usunąć wszystką możliwą od siebie zależność, głównie zależność pani ode mnie.
— Zgodziłam się na nią!
— Tak! Chciałbym jednakże, żeby charakter