Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

maszynie w gęstem dusznem powietrzu, powtarzając, beznadziejnie powtarzając z największą szybkością całą serję mechanicznych ruchów. A obecnie siedzę ze szklanką w ręce, w podnieconem towarzystwie, z piratami, awanturnikami, którzy zbuntowali się przeciw niewolnictwu drobiazgowej rutyny, którzy drwią z zakazów i prawa, którzy ujęli swe życie i wolność w swe ręce. A cała zmiana w mem życiu dokonała się dzięki pomocy John’a Barleycom, dzięki niemu połączyłem się z tą sławną bandą wolnych, bezczelnych i nieustraszonych ludzi.
I tego popołudnia wietrzyk morski przewiewał moje płuca i falował powierzchnię wód kanału. Nadpłynęła gromada szkunerów, skrzydła przy skrzydłach, dmąc w rogi, aby im podniesiono most. Czerwono malowany drąg odepchnął Razzle Dazzle na sfalowane wody, mącąc ich spokój. Barka transportująca cukier holowała z „kościami” na morze. Słońce kąpało się w sfalowanem morzu, a życie było wielkie. Spider śpiewał:

Czarna Lulu, Lulu mała
Gdzieś ty była, u kaduka!
W więzieniu siedziałam,
Wykupu czekałam,
Aż mój alfons mnie odszuka.

Otóż to był przedsmak i muśnięcie ducha buntu, przygód i romantyczności, przedsmak rzeczy zakazanych, a tworzących wielkość i zuchwalstwo. I wiedziałem, że nazajutrz nie wrócę do maszyn w fabryce