Przejdź do zawartości

Strona:Jack London - John Barleycorn.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

racjonalne instytucje staną się punktem zbornym dla tych, którzy obecnie zmuszeni są do spotykania się w szynkach. Tymczasem jednak zbywamy to życie byle jak, i rozprawiamy o byle czem, byle gdzie.
Pracowałem po dziesięć godzin dziennie w fabryce worków. Była to nudna, mechaniczna praca. Marzyłem o innem życiu. Pragnąłem inaczej ułożyć je sobie, nie przy maszynie, po dziesięć centów za godzinę. Do szynków czułem już obrzydzenie. Chciałem czegoś nowego. Dojrzewałem. Zacząłem odkrywać w sobie zdolności i zamiłowania, o których mi się dotąd nie śniło. Na szczęście, w tym okresie spotkałem Louis’a Shattuck, z którym się zaprzyjaźniłem.
Louis Shattuck, nawskroś uczciwy, djablo jeszcze młody chłopak, był głęboko przekonany, iż jest nad wyraz przebiegłym mieszczuchem. Ja znów nie miałem w sobie nic z miejskiego chłopaka. Louis był ładny, miły i w zupełności zaabsorbowany dziewczętami. Obcowanie z nim podniecało mnie i wywarło wielki wpływ na moje usposobienie. Dotąd nie wiedziałem nic o dziewczętach. Starałem się zbyt gorliwie o to tylko, aby uchodzić za mężczyznę. Wchodziłem tedy w zupełnie nowy, nieznany mi dotąd okres życia. Ilekroć Louis, żegnając się ze mną, uchylał kapelusza na powitanie znajomej dziewczyny i począł przechadzać się z nią pod ramię na promenadzie, byłem pełen zawiści i podniecenia. Ja także pragnąłbym wziąć udział w takiej zabawie.
„Wiesz, coś powinien uczynić” — powiedział raz Louis, — „powinieneś znaleść sobie dziewczynę”. —