Przejdź do zawartości

Strona:Jack London - Córa nocy.pdf/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lowej trudności sytuacji swego prześladowcy, odleciał już dość daleko.

Gołąb szybował w kierunku wybrzeży hrabstwa Alameda. Zbliżył się do nich właśnie w chwili, kie-dy Winn miał nowy wypadek. Dostał się mianowicie w dziurę powietrzną. Nie było to dlań właściwie nic nowego. W poprzednich swych lotach niejeden raz już wpadał w takie dziury. Ta jednak była większą od napotykanych dawniej. Spadał z oczami wlepionemi we wstążkę, przytwierdzoną do nogi gołębia. Ten barwny skrawek materji mówił mu o gwałtowności spadania aparatu. Lotnik spadał z tem znanem uczuciem ściskania w żołądku, które pamiętał jeszcze z tych czasów, kiedy będąc małym chłopcem próbował jazdy na szybko wznoszących się elewatorach. Zgłębił jednak wszystkie tajemnice awiacji i wiedział dobrze, że aby wzbić się wzwyż należy niekiedy wprzódy opaść wdół. Powietrze odmówiło utrzymania jego aparatu. Zamiast więc walczyć bezskutecznie i narażać się na dalsze niebezpieczeństwo z powodu braku oparcia, poddał mu się w zupełności. Natężywszy uwagę do ostatecznych granic, pewną dłonią zniżył przedni ster wysokości i jednopłatowiec nagle dał nurka w tę pustkę. Spadał teraz jak kamień. Z każdą chwilą szybkość upadku zwiększała się w przerażający sposób. Ale lotnik dążył tą drogą do opanowania sytuacji. Ratował się. Potrzebował na to zresztą tylko chwili. Nadeszła wreszcie. Lotnik przełożył stery i raptownie