Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   47   —

— Nic nie będzie — dąsał się jednak niecierpliwy Michał.
— Będzie, co będzie — odpowiedział Stanisław. — Ot mnie naprzykład dawaj dziesięć wilków, otoczonych sieciami, nie oddam za jednego spotkanego znienacka — dalipan!
— Ja wolę dziesięć pewnych — odrzekł stanowczo Rajecki.
— A ty zobaczysz później, Miś, gdy postarzejesz i nasycisz się strzelaniem. Tobie jeszcze ręka świerzbi do strzału.

— A ty po co chodzisz do lasu, Stachu?
— Ja inaczej. Ot tobie ochota, kiedy wylezą pod nogi wilczęta głupie, zapędzone, uszy stuliwszy! Pluniesz śrutem z dwóch rur i gotowe — leżą jak pieski niewinne. A dostań ty starego wilka na strzał choć o pięćdziesiąt kroków — ot sztuka!
— No, to kulą go strzelać!
— Dostań ty jego najpierw na strzał, mówię ja tobie! Stać musisz, jak mur — i zakryty — i zapachu od ciebie żadnego być nie powinno — wilk ma wiatr gdzie lepszy od lisa, nawet od wyżła. — — Ot, zdarzyło się mnie widzieć na rzadkim lesie wilczycę, idącą z pod obławy tak, jak do tamtego zawału kroków dwieście. Obława jeszcze hen! o wiorstę, a wilczyca już przy linii myśliwych. Wypadła w skokach, stanęła — i tylko te oczy łajdackie wycelowała na linię — — — I w bok! jak po sznurku sunie o dwieście kroków od linii, ani sążnia bliżej do obławy, ani do nas. Szast, szast! śmiga, a co minie które stanowisko, zwróci głowę przechytrą, jakby się każdemu kłaniała: widzisz ty mnie? i ja ciebie, kawalerze. — I znowu szast, fyrt! kokietuje szyją na wszystkie strony — szyję ma zwrotną, jak panna. Taką sobie wybrała dróżkę po lesie złodziejka, że się nam wszystkim pokazała, dopadła do ostatniego przed zaciągnięciem skrzydła i kiwnęła nam chwostem na pożegnanie. — A ja tobie mówię: tę parę minut, kiedy szła wilczyca wzdłuż linii bez strzału, to ja pamiętam dziesięć już lat, jak... no, jak pierwszą w życiu dziewczynę.
— Żeby choć taką dzisiaj! — zawołał Michał rozpłomieniony.
— I może być — odrzekł Stanisław. — Cóż ty myślisz? Wilki ska-