Przejdź do zawartości

Strona:Iliada3.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Właśnie wtenczas na wieży, kędy Scee bramy,
Obstąpiły Helenę w krąg Troiańskie damy,
Tam skupione. Gdy Wenus swe wdzięki zrzuciwszy,
Bierze postać zmarszczonéy twarzy pożyczywszy
Staruszki, któréy że wstęp do łaski otwarty
Był u Heleny, wraz z nią płynęła ze Sparty.
Kunszt ią zalecał, drogie włóczki przędła gładko,
Roboty ożywiała niemi sztuką rzadką.
W takiéy posturze wchodzi więc bogini na tę
Wieżą. Helenę zwolna pociągnie za szatę.
Wskroś przeszłą od zapachów, szepcąc iak nayciszy:
„Pódź śliczna pani, nawiedź Parysa w zaciszy,
Wolny od niebezpieczeństw, wolny od postrachu,
W swoim cię oczekuie pałacowym gmachu:
Taż w nim, co w stroiu piękność, że rzekłabyś, z tańca
Dopiero wyszedł, a nie z Marsowego szańca.„
To rzekła, a Helenę, gdy słów tych dosłucha,
Sroga nagle porywa w sercu zawierucha.
Lecz gdy wzrok wlepia pilniéy w boginią, poznaie
Szyi, piersi alabastr, który ią wydaie,
Żywe oczu iéy ognie, któremi świat płonie:
Zadrży, ią widząc, i gniew w tych skargach wyzionie:
„Niebezpieczna bogini! zawszeż będziesz szukać,
Żebyś czém mogła serce zbyt słabe oszukać?
Do któregoż, w roskoszney co Azyi liczysz
Miasta, ieszcze mię sobie zaprowadzić życzysz?