Przejdź do zawartości

Strona:Iliada3.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To rzekłszy, Hektorowi czynił obelg wiele,        23
Porzucił go na piasku przy Patrokla ciele:
Kurz brzydki okrył głowę i ślachelne skronie.
Woyska zdeymuią zbroie, wyprzęgaią konie.
Liczna przed namiot wodza schodzi się gromada,
Gdzie ią wspaniała czeka pogrzebna biesiada:
Wypasłe woły, bite zabóyczym obuchém,
Padały, oddaiące dech z ryczeniem głuchém:
Rżnęli i lekkie kozy, rżnęli owce białe,
I odyńce długiemi kłami okazałe:
Młódź wielkie mięsa sztuki nad Wulkanem piekła,
A krew ofiar, przy zmarłym, strumieniami ciekła.
Oderwawszy od siebie, nie bez wielkich trudów,
Króle wiodą Achilla do monarchy ludów:
Jeszcze się nie ukoił w dręczącéy zgryzocie.
Skoro tylko stanęli w Atryda namiocie;
Kazał do ognia tróynóg przystawić głęboki,
Aby się rycerz obmył z kurzu i posoki.
Lecz ciężko od iéy woli odwieśdź duszę tęgą:
Nie chce, ieczcze się taką zaklina przysięgą.
„Przez naywyższego z bogów świadczę się Jowisza,
Póki na stos nie włożę mego towarzysza,
Nie spalę ciała, włosów moich nie poświęcę;
Dopóty przyiąć wody nie mogę na ręce.
Bo dokąd mię los między żyiącemi mieści;
Już nie wycierpię drugiéy tak wielkiéy boleści.