Strona:Ignacy Dąbrowski - Śmierć.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ach, to straszne będzie!... Chcieli dziś, ledwiem do jutra odłożył... Czyżby już tak, tak źle ze mną było? Sam siebie wciąż śledzę, by nie popaść w niepamięć. Więc to tak się umiera!... Mnie ciężko tylko i myśleć mi się nie chce...Ale jestem przytomny...
A to jakiś sławny katecheta, protektor studentów, pobłażliwy. Stach mu wszystko opowie; niech wie, niech już będzie przygotowany. A nie zechce, nie przyjdzie... żaden nie przyjdzie. Ja tylko pod tym warunkiem uległem. Ale Stach ręczy, że i tak można... Bo ja kłamać nie mógłbym przed krzyżem...
I czego oni chcą jeszcze? kogo myślą oszukać? Czy taka spowiedź przyda mi się na co, gdyby tam rzeczywiście coś było?
I po co mi było do nóg padać, stopy całować?...

22 kwietnia.

Teraz już mogę spokojnie umierać: to on, to kapłan mi to powiedział... Jestem