Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

także Kapustą zajęczą (Oxalis Acetosella). Tu i owdzie podnosił samotną swą główkę Podbiał alpejski (Homogyne alpina), lub roztaczał swój wielki liść jak wachlarz, Podbiał łopianowaty. Na podobny skład poszwu leśnego trafiałem często i po lasach Czarnohory, a podobieństwo uzupełniło w obecnym wypadku jeszcze znalezienie owego drobnego, lecz tak cechującego Dwulistnika sercowatego (Listera cordata), z rodziny Storczyków.
Zatrzymaliśmy się na chwilę, aby aneroid ustawić i rośliny powkładać. Uderzył nas spokój wielki i zamyślenie Iwana, który spoglądał między drzewa na przeciwległą górę.
— Wam co takiego Iwanie?
— Ta proszu ja paniw, ta se Albineć — mówił wskazując górę naprzeciw nas leżącą. — Ja tam duże mołodeńkij pas wiwci czerez kilka lit. Tomu uże mnoho lit! Czołowik teper uże staryj!
Zdziwiło nas to jego rozrzewnienie i uczuliśmy głębsze dla niego współczucie. Myśmy go bowiem dotąd znali raczej jako człowieka szorstkiego, a ta strona uczuciowa objawiła się w nim przed nami po raz pierwszy teraz dopiero. Jego bezwzględne postępowanic i brak tej troskliwości o resztę towarzystwa, którą się mianowicie tak górale tatrzańscy odznaczają, nieraz nas już niecierpliwiły. Mimo to odstępowaliśmy jednak zawsze od zamiaru poszukania sobie innego przewodnika, gdyż znał wybornie Czarnohorę i miał wielki zmysł w oryentowaniu się. Usprawiedliwialiśmy zresztą jego postępowanie także i tem, że nie przewodniczył dotąd jeszcze nigdy żadnym turystom.
— Co wy też gadacie o starości, wy człowiek taki silny i zdrowy — pocieszaliśmy Iwana.
— Ano chodim! Do staji szcze dałeko — odezwał się Iwan, odchodząc zupełnie od przedmiotu. Samo to słowo staja, gdzie tyle życia swego strawił, elektryzowało go, jak żołnierza widok dawnej broni.
Postępowaliśmy dość raźno w gorę. Niebawem począł się las przerzedzać i wkrótce okazał się nam malowniczy samotny szczyt Czywczyna. Spojrzeliśmy wesoło po okolicy. Szczekanie psów zaraz nam wskazało kierunek staji. Słońce stało jeszcze dość wysoko, gdyśmy przybyli do staji, do której nas watach zaprosił.
Poczęliśmy się wypytywać, czy za Czywczynem jest staja i jak daleko do niej; miałem bowiem z towarzyszem zamiar przejść jeszcze dziś Czywczyn i z tamtej strony przenocować. Odpowiedziano nam, ze jeszcze daleko do drugiej staji, w czem i Iwan sekundował dodając, że lepiej tu zanocować, gdzieśmy już ludzi poznali jako dobrych, jak tam gdzieś między obcymi.
— Wołochami — dodał watach.
Ostatnia ta uwaga nakłoniła nas tu się na noc zatrzymać, gdyż żaden z nas nie umiał po rumuńsku. Pozostawiwszy Wawrzyńca i Iwana z rzeczami w staji, aby sobie wypoczęli, pospieszyłem z towarzyszem celem botanizowania na Czywczyn. Zdala już zwróciły mą uwagę małe białawe skałki, które malując się na ciemnem tle trawą porosłych stoków, przypominały jakby jakieś nadmorskie miasteczko, którego domki wznoszą się tarasami po stromych stokach góry. Ku nim przeto zwróciliśmy nasze kroki i nie omyliłem się, gdyż roślinność po tych skałach była bardzo zajmującą.
Drobna Turzyca (Carex capillaris) rozsiewała się tu obficie, której kłoski drżały wciąż zwieszone na cieniutkich, jak włos prawie szypułkach; wśród niej rozścielały się niskie kępki Przytulii (Galium pusillum), która obsypana mnóstwem drobnych białych kwiatków, wyglądała jak śniegiem sproszona. Tu i owdzie Fi-