Przejdź do zawartości

Strona:Hugo Zapałowicz - Z Czarnohory do Alp Rodneńskich.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale któżby to brał taki grat z sobą! Dobre to dla przekupek na krakowskim rynku, ale nie dla botaników w górach.
Wybuchnęliśmy śmiechem, żartując dalej na ten temat. A parasol stał w kącie cicho, zwinięty jak chorągiew, która skompromitowawszy się w bitwie, poszła do karceru.
Pożegnawszy się z Sawiukami, ruszyliśmy żwawym krokiem w pochód — do Alp Rodneńskich. Wkrótce dosięgneliśmy lasów na północnych stokach Skorusznego.
— Czyśmy czego nie zapomnieli? — zapytał po jakimś czasie Wawrzyniec.
— Ja mam wszystko.
— Ja również; lecz nam łatwiej, bo mamy mniej rzeczy, — mówił towarzysz.
Wawrzyniec, który miał zawsze masę drobiazgów przy sobie, począł je wyliczać, aż gdy przyszła kolej na szczotkę do butów, przypomniał sobie, że jej nie wziął. Począł żałować i chciał się nawet wracać.
— Ależ to głupstwo, — mówiliśmy, — przez kilka dni jakoś się obejdziemy, a potem sobie w Borsie kupimy nową.
Mimo żeśmy wychodzili stromo w górę, rozmowa toczyła się żywo.
— Wiecie co Iwanie? Jak nam się dobrze powiedzie wycieczka w Alpach, to z powrotem do Borsy, wyprawimy ucztę z winem.
— A to wy choczete daty bal u Borsi. A to dobre, dobre; zabawymo sia taj perepocznemo, — mówił Iwan.
Słońce dobiegało już południa, kiedyśmy się zbliżali do szczytu Skorusznego Omijając go jednak, szliśmy jakiś czas w poziomym kierunku, wzdłuż górnej granicy lasów, aż w końcu poczęliśmy się spuszczać do doliny Czeremoszu Czarnego. Koło leśniczówki na Jaworniku deszcz nas trochę nastraszył, lecz niebawem chmura przeszła i znowu było całkiem pogodnie. W niewielkiej odległości za leśniczówką a tuż przed ujściem Tarnicy, potoka wpadającego od wschodu do Czeremoszu, przekroczyliśmy 48my stopień geograficznej północnej szerokości, posuwając się wciąż dalej na południe. Wkrótce przeszliśmy na prawy brzeg Czeremoszu, przeczytawszy na drogoskazie: „droga do Burkutu“, dokąd właśnie chcieliśmy na noc zdążyć. Z powodu długich słotnych czasów droga ta była okropna, a jednak nie można jej było ominąć, gdyż z obu jej stron ciągnęły się gęste lasy świerkowe, zarosłe z brzegów bujnym poszwem leśnym, zaś w innych miejscach przewijała się ona po pod strome stoki gór. Brnąc przeto po kostki w błocie, wlekliśmy się powoli i już się dobrze ściemniło, gdyśmy dobili do celu dnia dzisiejszego.
Burkut zawdzięcza swą większą znajomość silnym źródłom żelazizto-szczawiowym. Biją one ze stoku góry pod lasem, a dno i brzegi źródeł i potoczków pokryte są osadem koloru rdzawo-żelazistego. W pobliżu buja tu i owdzie Podbiał łopianowaty (Petasites albus), którego liście dosięgają tu wielkich rozmiarów i podobne są do małych baldachimów.
Główne źródło przykry to drewnianym pawilonem, o kształtach bardzo prymitywnych. Poniżej stoi dość obszerna leśniczówka, której jedną połowę zajmuje leśniczy z rodziną, zaś druga połowa przeznaczona jest dla gości. Leśniczy ma sobie zarazem powierzony dozór nad zakładem, który jednak dotąd odwiedzały przeważnie tylko dzieci Izraela. W ogóle stoi zakład ten z powodu zwykłego zaniedbania przez kamerę, na bardzo niskim stopniu utrzymania, a połączony ze światem złemi drogami, zaopatrujący się we wszystkie potrzeby życia tylko z wielkiemi trudnościami, nie może obecnie liczyć na lepsze towarzystwo gości. Teraz buduje się tu nowa leśniczówka, podczas gdy dawniejsza ma być wyłącznie urządzona dla gości. Główny dochód zakładu polega na wywożeniu wody we flaszkach. Oprócz leśniczego nikt tu stale nie mieszka.