Przejdź do zawartości

Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
60
KUMA TROSKA

lokomibilą, druga koniem, ale każda chciała być lokomobilą, bo wówczas wsadzała na głowę ojcowski czarny kapelusz, który miał reprezentować komin.
Zanim poszły na spoczynek, znalazły już nazwę dla nowego potworu.
Utrzymywały, że maszyna bardzo podobną jest do grubej dziewki z długą szyją, która przed kilku dniami właśnie odprawioną została za niechlujstwo i na jej pamiątkę poczęły lokomobilę nazywać „czarną Zuzą“.
I nazwa ta pozostała lokomobili na folwarku Meyhöfera po wieczne już czasy.
Nazajutrz rano na nowo rozpoczął się zamęt wczorajszy. Dziesięciu zamówionych robotników stało na dziedzińcu, niewiedząc co mają robić. Meyhöfer chciał kazać palić pod kotłem, ale Löb Lewi, który przenocował w stodole, aby zaraz rano nazajutrz być pod ręką, żądał pierwej, aby mu cenę kupna wręczono, jak to było wymówione w kontrakcie, zboże bowiem na południe musiało już być koniecznie w mieście.
— Co zboże? — spytała matka, blednąc.
Ha, nie było można przeczyć dłużej. Meyhöfer oddał cały niemal plon tegoroczny, wszystko, zarówno wymłócone już zboże, jak to, które jeszcze trzeba było młócić żydowi, za starą zużytą maszynę parową. W tryumfie odjechał on z worami pełnemi pięknego ziarna. A to była dopiero zaliczka, jedna rata, przed Bożem Narodzeniem miał przyjechać po resztę!…