Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dojścia do lat szesnastu osiedliła się na stałe na plebanji.
Przybyła z sercem wezbranem tęsknotą za szczęściem, wiedząc z romansów i teatru, że kobieta duńska, w młodocianych córkach wiejskich plebanów doszła do najwyższego rozkwitu swego i że ku tym właśnie dziewczętom kierują się westchnienia wszystkich, najszlachetniejszych mężczyzn kraju. Pamiętała jak wówczas latem przesiadywała całemi dniami w ogrodzie, przystrojona różą mszystą, marząc w cieniu drzew, lub znowu wstępowała na wysoką tamę wśród pól i, przysłaniając dłonią oczy, wpatrywała się w przepojony słońcem krajobraz. Pewną była, że ukażą jej się dwaj pieszo idący studenci, wyobrażała sobie też nader żywo, że tacy sami studenci, zakurzeni i ogorzali od słońca, pewnego dnia zajrzą przez furtkę do ogrodu, a jednocześnie wyjdzie na werandę ojciec, zaprosi ich do domu. Będzie zrazu zmieszana, zaczerwieniona, ale potem odzyska wesołość i swobodę, a wkońcu za nucą we troje w ogrodzie, przy księżycu pieśń bellmanowską. Przy pożegnaniu, jeden z nich, nie weselszy i zabawniejszy, ale ten, który spogląda poważnie zamyślony, uściśnie jej dłoń i szepnie kilka niewyraźnych słów. Poprosi, by o nim nie zapominała, a gdy miną cztery lata wróci po świetnie zdanym egzaminie i wzruszony oświadczy się ojcu o jej rękę.
Niestety, turyści nie zapędzali się w tę bezdrzewną okolicę, położoną na samym krańcu kraju, i mijało lato po lecie, bez najmniejszych widoków na ziszczenie się owej baśni.
Ranghilda Tönnesen uśmiechała się z politowaniem, myśląc o tych rojeniach szesnastoletki. Od czasów owych napastowali ją często oświadczy-