Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/473

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szedł na plebanje, gdzie czytano Biblję i śpiewano. Nastał czas przełomu, rodzaj duchowego wstrząsu, rodzice zaczęli kląć własne dzieci, a taki n. p. bogacz Ole Vemmelöw strzaskał kij na grzbiecie żony, znalazłszy raz w szufladzie komody nowy śpiewnik. Opór starszych wzmocnił jeno poczucie solidarności młodych i rozpłomienił ich zapał. Dobra nowina przeniknęła daleko poza granice gminy na drugą stronę fiordu i zdala przybywali ludzie by zobaczyć i usłyszeć, co się dzieje. W powietrzu drżał zew wołający o swobodę ducha, a w całym kraju rosło wszystko, pięło się ku górze, lśniło i tętniło nadzieją.
Teraz żył pastor Momme samotnie wraz z kuzynką swą Katinką Gude, a dawno minął czas, kiedy ogród plebanji sandingskiej odgrywał rolę w życiu wsi i okolicy, kiedy po starannie utrzymanych ścieżkach i trawnikach stąpały ciężko masy ludu, a pod czubami drzew rozbrzmiewały donośne śpiewy i natchnione mowy. Upłynęło tak dużo czasu, że zapomniano niemal, iż owo, cierniami opasane miejsce, to ziemia święta sprawy oświaty ludu, że pod grabem tym stał sam Grundtwig, głosząc ewangelję światła, a przemawiali po wiele razy Boten-Bojesen, Lindberg, Birkedol-Svejstrup, Frederik Borfod, Dines Pontoppidan i inni różnie zwani, wstępujący w ślady onego wielkiego jasnowidza, którzy bacznym rzeszom objaśniali jego obrazową mowę.
Ludność zapomniała prawie o istnieniu pastora Momma. Szczycono się nim, coprawda, pokazywano w chwilach uroczystych, jako żywego patrjarchę złotego wieku sprawy ludu, ale ogólnie twierdzono, że już za stary. Tu i owdzie rozbrzmiewały głosy, że nie zaliczał się nigdy do prawdziwych proroków, zaś na kazania jego uczęszczano z pewnem