Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krzyki żalu, tłukąc się pięścią po czole i кlnąc siebie i świat cały. Nigdy, zdaniem jego, los nie był dlań równie jak dziś okrutnym! Nigdy, jak mniemał, nie kochał tak gorąco żony i dzieci jak właśnie dziś, gdy nie było drogi wyjścia. Jutro zjawi się po raz trzeci piekarz z rachunkiem. Zeszłym już razem groził, że sprowadzi egzekutora i zajmie mu ruchomości. Jakąż znaleźć radę? Miał ledwo sznurek, by się powiesić. Ach Zofja! Zofja! Przystanął znowu w wielkiej zaspie, odpiął kaftan, sięgnął zmartwiałemi od zimna palcami do kieszeni kamizelki i dobył drobną monetę, stanowiącą wygraną dzisiejszego dnia. Wysypał monety na dłoń i przeliczył bardzo skrupulatnie. Chwiał się przytem na nogach. Potem wyrzucił znowu mnóstwo straszliwych klątw, podniósł ramiona w niebo i poszedł, zataczając się, dalej.
Doszedł do domu i, znalazłszy bramkę w rozwalonym na poły parkanie, otrzeźwiał nagle ze strachu i wstydu. W sieni zezuł ostrożnie wysokie buty i wśliznął się w pończochach do sypialni. W małej, niskiej, pełnej łóżek dziecięcych sypialni stała na krześle, przy łóżku żony skręcona nisko lampka nocna.
Odetchnął z ulgą. Oczy żony były zamknięte, szczupła jej ręka spoczywała pod bladym policzkiem. Zdawało się, że śpi twardo. Ale ledwo się zaczął rozbierać, usłyszał szmer jej głowy po poduszce, spojrzał i, napotkawszy jej ciemne, wielkie, błyszczące żywo oczy, poznał, że noc nie dała jej spoczynku.
— Dobry, dobry wieczór... droga Zofjo! — wyjąknął z uczuciem wśród czkawki i oparł się o łóżko.