Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wem skibberupskich działaczy, a chociaż na życzenie Hansiny ani matce, ani nikomu innemu nie powiedziano, że pobyt jej u Skallingów potrwa dłużej nad parę dni, staruszka łyskała podejrzliwie oczyma, ile razy poruszono wizytę córki u Anny.
Przed południem przybyła na plebanje deputacja z darami, to jest posrebrzanym dzbankiem na kawę i taboretem do biurka, zaś po obiedzie zjawił się powóz, zamówiony przez Emanuela w mieście, dlatego by nie prosić nikogo z sąsiadów o tę przysługę. Było to lando z srebrzystemi okuciami i woźnicą w liberji, na wysokim koźle.
Ogarnięty gorączką podróżniczą, plątał się Emanuel pośród kufrów i pudeł, ubrany w nowy, czarny surdut, z ostrzyżoną świeżo brodą i włosami. Sigrid chodziła za nim krok w krok, ni na chwilę nie spuszczając ojca z oczu, jakby się bała, że ją zostawi w domu. Dziewczynka nie zmrużyła z podniecenia przez całą noc oka, pytając matki co chwila, która godzina. Wczesnym już rankiem objuczyła się prywatnemi manatkami swemi, to jest małem wiaderkiem blaszanem, rozbitą głową lalki, oraz dwoma pudełkami z zapałek, napełnionemi barwnemi kamykami, i rupieci tych za żadną cenę odłożyć na chwilę nie chciała.
Abelona, namówiona przez Hansinę, by jechała i została czas jakiś z dziećmi, ryczała w głos ze strachu, zaś w pustej stajni siedział na żłobie pastuch Soeren i dumał nad dziwnemi kolejami ludzkiego życia.
Hansina była przez cały dzień spokojna i zajmowała się wszystkiem. Niktby nie mógł czytać z jej twarzy, jak silnie wierzy, że ogląda męża i dzieci po raz ostatni w życiu. Wiedziała dobrze, że dzieci