Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pobyt na vejlbijskiej plebanji stał się teraz bardzo niemiły. Zamierzone zebranie rady gminnej odbyło się, ale nie wezwano na nie Emanuela. Dawano mu wogóle ciągle do poznania, że gmina ma go już dość. Podczas niedzielnego nabożeństwa stał pustką kościół na przylądku, jak za czasów proboszcza Tönnesena, zaś popołudniu tłumy napłynęły do domu zbornego, gdzie po raz pierwszy kowalka-Maren i Niels odprawili wielkie, uroczyste modły wspólne. Niels osięgnął pierwszy stopień marzonych dostojeństw, gdyż został kaznodzieją wędrownym. Zapuścił brodę, a o ile występował poza granicami gminy, wdziewał wielkie okulary i przekrzywiał nabożnie na bok głowę.
Emanuel otrzymywał czasem również dowody przychylności i wyrazy oburzenia na sprawców jego porażki. Gdy się rozniosło, że wniósł rezygnację z parafji, zaczęli się krzątać śmielsi mieszkańcy Vejlby, zupełnie jak podczas odjazdu proboszcza Tönnesena, by zebrać pieniądze na kupno srebrnego dzbanka na kawę i fotela, które to podarki wręczyć mu miano na odjezdnem.
Na plebanji sposobiono się do wyjazdu i roboty było co niemiara. Emanuel zatracił już całkiem ochotę zajmowania się gospodarstwem rolnem i pragnął jeno wyzbyć się co prędzej kłopotu. To też sprzedał pewnemu chłopu resztę plonów, który miał za pewną część ceny kupna uprawiać dalej pole aż do przybycia następnego plebana. Sprzedał też konie, krowy i narzędzia, czem pokrył dręczące go długi. Sporo ich narobił w ciągu lat u sąsiadów, a fakt ten przyczynił się też niemało do podkopania jego autorytetu w gminie.
Sigrid szalała z radości, że jedzie do Kopenhagi,