Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/408

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

u Anny. Rozmawiałyśmy o tem potrochu, a Anna powiedziała, że ma w nowym domu parę wolnych izb, któreby mi odstąpiła.
— U Anny? W kraju Skallingów? — zawołał — To niemożliwe, Hansino! Pośród owych rozpasanych dzikusów miałabyś żyć?
— Ach, nie jest tam znów tak źle, jak powiadają. Sama Anna przyznała otwarcie, że nigdy jej niczego nie zbrakło.
— Niesposób, droga Hansino, niesposób, choćby z uwagi na dzieci. I ty i ja pragniemy je odsunąć od wpływów dotychczasowych... zwłaszcza dla Sigrid, czas na to najwyższy... Dobra to i miła dziewczynka, ale bardzo łatwo przyjmuje rzeczy złe od innych.
— Dawno to już mówiłam, Emanuelu. To też możeby dzieci... pojechały z tobą do Kopenhagi. Musisz sobie tam założyć coś w rodzaju domu... a nawet sądzę, że dobrze będzie, gdy na czas pewien odsunę się od dzieci. Nie mogę im być w niczem pomocną teraz, a stanowiłabym jeno przeszkodę w nawiązaniu nowych stosunków i wykształceniu, jakie im oboje dać pragniemy. Przyszło mi na myśl, że... siostra twoja... mogłaby ci w tem dużo pomóc... straciła niedawno własne dziecko... byłaby niezawodnie bardzo dobrą opiekunką dla naszych dzieci... tak sądzę...
Mówiła ciągle spokojnie i panując nad sobą, pobladła tylko bardzo i nie podnosiła oczu z ziemi.
— Jakżeś przyszła, droga moja, do tych wszystkich myśli? — zawołał niemal przerażony — Nie, nie! Wybij je sobie z głowy! — Pod wrażeniem możliwości rozłąki przystąpił, otoczył serdecznie ramionami jej głowę i dodał — Nie dopuszczajmy