Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mu zwrócił snop słomy owsianej, pożyczony tej zimy. Powiedział, że musi mieć koniecznie zaraz.
Emanuel zatrzymał się z ręką na klamce, coraz bardziej czerwony.
— Snop słomy owsianej, powiadasz?
— Tak! Przyrzekłeś mu go na wiosnę, — potwierdziła Hansina — musi go mieć natychmiast, inaczej będzie zmuszony kupić.
— Skądże mu wezmę w tej porze roku owsianej słomy? — spytał — Czyś mu tego nie przypomniała?
— Powiedziałam tylko, że cię zawiadomię. — Wiesz, Hansino, — rzekł Emanuel po krótkiem milczeniu — Rasmus Jörgensen uczęszcza w czasach ostatnich, podobnie jak nasz Niels, bardzo pilnie na modlitwy, urządzone przez kowalkę-Maren, i wydaje mi się, że utworzono potajemnie coś w rodzaju sprzysiężenia przeciw mnie. Nie wiem, dlaczego to nastąpiło, ale duch niezgody znowu żywie pomiędzy nami. Tkacza zaliczają również do przyjaciół Maren i stroni od nas widocznie. Nie podoba mi się to i mam przeczucie, że zanosi się na coś ważnego w naszej gminie. Niech że Bóg chroni nas od złego!...
Emanuel wyszedł, a w sali panowała długa cisza. Mała Dagny spała w malowanej w kwiaty kołysce, zaś pod ścianą siedziała Sigrid, zajęta robieniem sztychów kolorową nicią na białym płatku. Właściwie usadzoną tu została w kącie za karę, gdyż wróciła z zabawy nad stawem w powalanej odzieży. Gdy ją burczała matka, powiedziała brzydkie słowo, którego ją nauczył pono syn kołodzieja. Sam Emanuel zarządził, by za karę spędziła popołudnie w domu, zaś Hansinie powiedział, by lepiej dobierała córce towarzyszy zabaw.