Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sympatja nerwów! — zawołał — Wyśmienite to, a całkiem modne wyrażenie. Niewiadomo tylko co wyraża... Możeby mnie pani objaśniła?
— Dobrze. Mówiłam już, że zostałam filozofką. Proszę też wybaczyć, jeśli będę się tłumaczyła nieco mętnie... pochodzi to jeno z głębi pojęć... a więc...
Stanęła, oparła policzek na białej rączce parasolki, wzniosła oczy w niebo i uśmiechnęła się chytrze.
— Hm... hm... powiedziała, ruszając dalej — Powiem panu tedy. Sympatją nerwów dwojga ludzi nazywam zgodność wrażeń, jakie odnoszą, patrząc na coś, przeżywając, słysząc, czytając i t. d. Widok krajobrazu, odczucie muzycznego utworu daje im ten sam nastrój, nie wprawiając jedno w ożywienie, a drugie w melancholję. Czy mówię dość jasno? Wszystkie, a tak różnorakie zdarzenia życia, począwszy od drobiazgu, jak n p. rozbicie talerza, aż do spraw ważnych, decydujących, wesołych, czy ponurych, winny ich nerwy wprawiać w jeden stan i to w podobnym stopniu. Innemi słowy, warunkiem powstania między dwojgiem ludzi t. zw. harmonji serc, jak powiadano dawniej, jest, by nerwy ich posiadały tę samą wrażliwość na pewne podniety i tę samą bezwrażliwość na inne. Czy pan nie podziwiasz, jak logicznie mówię? Otóż ciągnęła dalej, gdy Emanuel ciągle milczał rodzaj i stopień wrażliwości nerwów naszych jest rezultatem naszego wychowania, zajęcia, lektury... ba... nietylko naszych warunków życia, ale środowiska, w którem żyli nasi rodzice, dziadowie i nasi przodkowie przez wiele generacyj wstecz! Prawda? Zrozumiesz pan tedy...