Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/344

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ, nie może pan pastor tego chyba brać serjo! — zawołała pani Hassing, a wuj Joachim pochylił się do swej siostry i spytał głosem, który sam jeno mógł za szept uważać: — Co on powiada? Co powiada?
— Sprawa jest zupełnie prosta i jasna! — ciągnął dalej Emanuel, którego opór napotkany uczynił wymowniejszym jeszcze — Urodzenie człowieka nie powinno żadną miarą normować jego stosunku do państwa. Człowiek maluczki i ciemny, urodzony w ubóstwie, jest przez to samo już poszkodowany, należy mu się tedy odszkodowanie, nie zaś poniewierka ze strony państwa. Jest pozbawiony wiadomości książkowych, to znaczy, że państwo nie chciało łożyć na jego wykształcenie, a fakt ten nie uprawnia wcale do traktowania go dalej po macoszemu, ale przeciwnie domaga się naprawy zła!
— Przyzna pan jednak, drogi pastorze... — zaczął doktor Hassing, ale Emanuel słyszał już teraz jeno własne słowa i mówił dalej:
— Sprawę należy zresztą oświetlić inaczej. Przypuśćmy, że idzie o jakąś doniosłą rzecz, n. p. o wojnę i pokój, co zresztą jest dziś w Europie kwestją aktualną. Każdy z państwa przyzna chyba, że wojna, ze stanowiska ekonomicznego przynajmniej, nie podkopie bytu człowieka na stanowisku doktora Hassinga. Nie będzie on zmuszony do cierpienia niedostatku, nie zachwieje to jego życiem, ni przyszłością. Nie wspominam, oczywiście o rozlicznych przykrościach moralnych i uczuciach związanych z takiem wydarzeniem, bo przyjmuję, że są one jednakie dla wszystkich sfer. Całkiem czem innem jest wybuch wojny dla chłopa, czy biednego robotnika, a oznacza w większości wypadków całko-