Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zamknęła długi, stojący w kącie, pod uwieńczonym biustem Beethovena, fortepian, włożyła do szafy nuty, poskrobała trochę po szyi napoły uśpioną już papugę i nakryła klatkę czarną osłoną. Potem siadła na zwykłem swem miejscu przy stole, pod lampą o umbrze koloru morza, i wzięła ponownie do rąk rozpoczęty haft.
Proboszcz napełnił tymczasem w swym pokoju tytoniem fajkę i zaczął spacerować przez dwie komnaty tam i z powrotem. Od czasu do czasu spozierał ukradkiem na córkę i puszczał z pomiędzy złożonych w rurkę warg wielkie kłęby dymu.
Wkońcu przystanął i rzekł ze sztucznem nieco ożywieniem.
— Droga Ranghildo! Jakże ci się podoba nasz młody gość?
Oblicze dziewczyny przybrało jeszcze bardziej tajemniczy wyraz. Pytanie dotknęło ją widocznie niemile w tej chwili.
— Ach! — rzekła obojętnie — Wygląda wcale do rzeczy.
— Prawda? Wydaje mi się też, że posiada bezpośredniość nader miłą, że jest dziecięco jakby świeży, co dziś zaliczać trzeba do wielkich rzadkości. W czasach naszych młodzieńcy starzeją się w dwudziestym roku i wyglądają, jakby ich życie znużyło. Cieszy mnie, droga Ranghildo, że i tobie podoba się. Wszakże będzie on od dziś naszym stałym domownikiem.
Brwi młodej damy zmarszczyły się.
— Rzecz główna, — odparła krótko — czy posiada zdolności związane z powołaniem, a to się zaraz pokaże.