Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/580

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 576 —

Śmierć trojga starszych dzieci prawie odrazu, przed czterema laty, nie pozostała także bez śladu na baronie Albercie. Przeraziła go... Zdawało mu się, że jakiś grom przed nim spadł! Przez chwilę zdawało mu się, że to piorun z nieba, kara za coś, zapowiedź rzeczy jeszcze straszniejszych.... Ale wkrótce wrócił mu dawny cynizm — i zimno. „Drwię sobie z nieba“ — powiedział i robił swoje....
Bawił się życiem i użyciem — i o zmarłych zapomniał.
Niemniej serce jego, a może duma rodowa, miała swoje potrzeby.... Całą przyszłość swego rodu złożył w Konradzie.
Z niepokojem tedy jechał do Berlina.
Pierwszy rzut oka na syna zmienionego do niepoznania, przekonał starego barona, że zaszło coś strasznego.... Przeczuł. Odrazu przypuścił, że stało się coś najgorszego.
Zapewne Konrad otworzył tajemną skrytkę w jego biurku — i znalazł papiery, odnoszące się do sprawy Ślaskiego.
— Tem gorzej! — pomyślał baron Albert — niechaj raz ten wrzód pęknie....
W tej chwili dopiero okazał się jego charakter, zimny, jak stal, pozbawiony wszelkich skrupułów, gotów na wszelkie ostateczności.
— Po co mnie wezwałeś? — zapytał z twarzą spokojną i chłodną, jak gdyby cała fala myśli nie kłębiła mu się wcale w mózgu.