Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Nagiel - Kara Boża idzie przez oceany.pdf/347

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 343 —

ale iść małemi grupkami, nawet oddzielnie, atakować w wielu, różnych miejscach odrazu, parkany rozbijać lub podpalać, płoty przecinać, rowów się strzedz. Gdy dojdą do budynków, palić.... Ogień jest najpewniejszy.
Tym, którzy mieli broń, kazał iść w odwodzie i nie strzelać dotąd, dopóki nie ujrzą w ciemności błysku strzałów nieprzyjacielskich, a wtedy mierzyć w ich karabiny.
Gdy to mówił, Moskal wyglądał, jak sam szatan: oczy mu się paliły dziką złością, na listach igrał dziki uśmiech. Szał zniszczenia nim władał.
Każdy zresztą zrozumiał praktyczność rozporządzeń.
— Gromadą wystrzelają was, jak wróble — mówił Moskal — pojedynczo niełatwo trafić, szczególniej po ciemku.
W parę chwil rozkazy zostały wypełnione.... Sam Moskal szedł na czele kilkunastu ludzi w stronę płotów, z poza których wytrysnęły pierwsze zabójcze strzały.
I oto zaczęło się.
Jak na komendę, to tu to owdzie zaczęły pukać strzały. Zajęczały bramy, walące się pod siekierami; wytrysnęły w górę tu i owdzie płomienie. Napadano ze wszystkich stron. Trzaskać zaczął niemal regularny ogień karabinowy. Gdzienigdzie odnosił on skutek. Już dwóch czy trzech ludzi upadło rannych.