Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Ibsen - Peer Gynt.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

PEER: Źle mi się wybrałeś! Chaty, ni stodoły —
Jestem, że tak rzekę, całkowicie goły....
STARZEC:
Królewicz i goły...? Wybacz pan łaskawie...
PEER: Tak, królewiczowskie moje „ja” w zastawie!
A kto temu winien? Wy, zgrajo przeklęta!
Podłe towarzystwa człek długo pamięta...
STARZEC:
Więc to nadaremnie człek prośbami szasta?
Bywaj zdrów! Spróbuję dowlec się do miasta...
PEER: Cóż tam będziesz robił?
STARZEC: Ano, zawód zmienię:
Wstąpię do komedji: mają powodzenie
Typy narodowe!...
PEER: Szczęśliwej podróży!
Pozdrów tam ode mnie! Gdy szczęście posłuży,
I moje się nogi za tobą powloką...
Napisać chcę farsę, śmieszną a głęboką. —
Ano, panie bracie, zdążam już w twe ślady —
Tytuł: „Jak na świecie schodzi się na dziady”

(wybiega, próżno na niego woła starzec z Dowru)


Rozstajne drogi.


PEER: Teraz, albo nigdy! Pietrze Gyncie, dalej!
„Poprzestań na sobie” — to na twojej szali
Zaważyło dzisiaj!... Twoja łódź już ginie!
Ratuj się, jak możesz, abyś w tej godzinie
Nie przepadł, by jakieś mizerne rupiecie!
ODLEWACZ GUZIKÓW: (na rozstaju)
I cóż, Pietrze Gyncie? Czyż mi pokażecie
Atest?
PEER: Jakto? Znowu jesteś tu przede mną?
Ty, nienasyceńcze!